Pożegnanie z Zadarem, kurs na Split!
Zadar pożegnał nas pięknym zachodem słońca, ale w naszych głowach kołatała już tylko jedna myśl: ruszamy na południe! Czas na nowy rozdział naszej chorwackiej epopei, kurs na Split – tętniące życiem serce Dalmacji. Czuliśmy ekscytację na myśl o zanurzeniu się w historii ukrytej w murach antycznego pałacu i odkryciu rajskich wysp, o których tyle słyszeliśmy.

Nie zamierzaliśmy jednak pędzić na złamanie karku. Postanowiliśmy, że sama droga będzie częścią przygody. W planie mieliśmy dwa klimatyczne przystanki, a na sam Split przeznaczyliśmy dwa intensywne, wypełnione po brzegi dni. Od samego początku zadawaliśmy sobie jedno pytanie, które pewnie nurtuje wielu z Was: Czy Split jest tylko bramą na słynne wyspy, czy może celem samym w sobie? Sprawdziliśmy to!
Droga do Splitu – gdzie czas zwalnia
Podróż samochodem w Chorwacji to czysta przyjemność. Każdy zakręt odkrywa nowe, pocztówkowe widoki, a co kilkanaście kilometrów kuszą urokliwe miasteczka. Pozwoliliśmy sobie na dwa takie postoje, które z całego serca Wam polecamy.

Przystanek 1: Tribunj – Pocztówka z Dalmacji
Kiedy wjechaliśmy do miasteczka, od razu poczuliśmy ten „luz”. Zaparkowaliśmy auto i ruszyliśmy na krótki spacer, który szybko zamienił się w leniwą, poranną kawę z widokiem na kołyszące się na wodzie, kolorowe łódki rybackie. Sercem Tribunja jest maleńka starówka, wciśnięta na wysepkę i połączona ze stałym lądem starym, kamiennym mostem. To jest kwintesencja Dalmacji, jakiej szukamy! Wąskie, labiryntowe uliczki, kamienne domy, pranie suszące się między oknami i ten niesamowity spokój. W porcie kołyszą się dziesiątki łodzi rybackich, co tylko potwierdza, że to miejsce żyje prawdziwym życiem. Absolutny hit!


Przystanek 2: Mur Oštrica (Bedem Grebaštica) – Mur, który patrzy na morze
Jadąc dalej, tuż przy drodze, zauważyliśmy coś niezwykłego – kamienny mur wspinający się na wzgórze. To Bedem Grebaštica, świadek burzliwej historii regionu, zbudowany w XV wieku jako linia obrony przed Imperium Osmańskim. To dosłownie kawał historii na wyciągnięcie ręki! Zatrzymaliśmy się na chwilę, by wspiąć się na jego fragmenty. Widok, jaki rozpościerał się ze szczytu na turkusową zatokę, był absolutnie wart tego krótkiego wysiłku. Mieliśmy poczucie przestrzeni, a dotyk starych kamieni przypominał o dawnych czasach.


Praktyczna wskazówka: To idealne miejsce na rozprostowanie nóg i zrobienie kilku spektakularnych zdjęć, zwłaszcza jeśli macie drona!
Split – Dzień 1 – W labiryncie pałacu Dioklecjana
Po spokojnych przystankach wjazd do Splitu był jak zderzenie z inną rzeczywistością. Gwar, muzyka, tłumy ludzi i energia wielkiego, portowego miasta. To było to!
Miasto, które żyje historią
Pierwsze kroki skierowaliśmy oczywiście do serca miasta – Pałacu Dioklecjana. I tu czekało nas największe zaskoczenie. To nie jest muzeum za szklaną szybą, po którym chodzi się z audio przewodnikiem w dłoni. To żyjący, oddychający organizm. W starożytnych murach toczy się normalne życie – działają tu restauracje, klimatyczne knajpki, sklepy z pamiątkami, a nawet mieszkania! Spacerując po lśniących od milionów kroków kamiennych płytach, czuliśmy się jak w innej epoce.


Trudno uwierzyć, że te potężne mury mają ponad 1700 lat. Pałac został zbudowany na przełomie III i IV wieku naszej ery dla cesarza Dioklecjana, który po abdykacji z tronu cesarstwa rzymskiego postanowił spędzić tu resztę życia. Wybór miejsca nie był przypadkowy – cesarz urodził się w okolicy, a zatoka oferowała wszystko, czego potrzebował: łagodny klimat, dostęp do morza i naturalną ochronę. Pałac był połączeniem rezydencji i fortecy – potężny, symetryczny, z czterema bramami i solidnymi murami obronnymi. Patrząc na niego dziś, trudno oprzeć się wrażeniu, że to właśnie historia stworzyła z ruin coś jeszcze piękniejszego.
Perystyl – serce pałacu
Perystyl to bez wątpienia najpiękniejsze miejsce w całym kompleksie. Monumentalny dziedziniec otoczony kolumnami z czerwonego granitu sprowadzanego z Egiptu, kiedyś był centrum życia pałacowego. To tutaj Dioklecjan odbierał hołdy od swoich poddanych, stojąc pomiędzy marmurowymi kolumnami i sfinksami, które sprowadzono aż z Luksoru.


Dziś to miejsce tętni życiem od rana do późnych godzin wieczornych. W ciągu dnia przewijają się tędy setki turystów, a po zmroku w powietrzu unosi się muzyka na żywo i śpiew dalmatyńskich klap. Usiąść tu z kubkiem kawy i popatrzeć na marmurowe detale, które przetrwały tysiąclecia – to jak przenieść się do czasów, gdy cesarz w purpurze przechadzał się tym samym placem.
W głąb historii – podziemia Dioklecjana
Podziemia pałacu zrobiły na nas ogromne wrażenie. Schodząc w dół, przenosimy się do innego świata – chłodnego, surowego, pachnącego wilgocią i kamieniem. Te pomieszczenia odzwierciedlają dokładny układ dawnych komnat cesarskich znajdujących się powyżej.

Przez wieki były zasypane gruzem i zapomniane, aż do XIX wieku, kiedy archeolodzy odkryli ich prawdziwe znaczenie. Dzięki temu, że nigdy nie zostały zniszczone, do dziś można tu zobaczyć oryginalne sklepienia i konstrukcje. Dziś w niektórych salach mieszczą się galerie i stragany z lokalnym rękodziełem, ale mimo to miejsce wciąż zachowuje swoją tajemniczą aurę. Spacer po podziemiach to jak dotknięcie samego fundamentu historii Splitu.
Złota Brama – wrota cesarskiego świata
Po wyjściu z podziemi skierowaliśmy się ku Złotej Bramie, niegdyś głównemu wejściu do pałacu. To właśnie tędy Dioklecjan wjeżdżał w triumfalnym orszaku, witany przez żołnierzy i mieszkańców. Dziś wita nas cichym majestatem – rzeźbione łuki, geometryczne wzory i kamień, który przez stulecia widział tyle, że mógłby napisać niejedną kronikę.

Tuż obok, już poza murami, stoi imponująca figura św. Grzegorza z Ninu. Legenda głosi, że dotknięcie jego dużego palca u stopy przynosi szczęście. Nie mogliśmy się powstrzymać – kto wie, może to właśnie dlatego pogoda przez resztę dnia była idealna?
Zgubić się, żeby odkryć
W pewnym momencie, jak to my, daliśmy się ponieść i po prostu zabłądziliśmy w labiryncie wąskich uliczek. I to był najlepszy moment spaceru. Wyszliśmy z głównych szlaków turystycznych, gdzie z każdym krokiem robiło się ciszej i spokojniej. W jednej z zaułków odkryliśmy mały dziedziniec, niemal ukryty przed światem.


W powietrzu unosił się zapach świeżo pieczonego chleba z pobliskiej piekarni, a kot przeciągał się na rozgrzanym kamieniu. Takie chwile nie są w przewodnikach – one po prostu się zdarzają, kiedy pozwolisz sobie zgubić się w historii.
Na szczycie Splitu – dzwonnica św. Dujma
Polecamy również wspinaczkę na dzwonnicę Katedry św. Dujma, dawniej mauzoleum Dioklecjana. Ironia losu sprawiła, że miejsce spoczynku cesarza, który prześladował chrześcijan, zamieniono w świątynię poświęconą chrześcijańskiemu męczennikowi.


Sama katedra zachwyca – romańska dzwonnica wyrasta wysoko nad miastem, a wnętrze pełne jest detali z różnych epok. Na sam szczyt wieży można wejść po wąskich, metalowych schodkach. Panorama, która czeka na górze, zapierała dech w piersiach – morze czerwonych dachów starego miasta kontrastuje z intensywnym błękitem Adriatyku.
Zachód słońca na Rivie – idealne zakończenie dnia
Dzień zakończyliśmy na słynnej Rivie, nadmorskim deptaku, który pulsuje życiem od świtu do nocy. Usiadaliśmy na jednej z ławek, obserwując zachód słońca malujący niebo na pomarańczowo, różowo i złoto. W tle grał uliczny muzyk, dzieci śmiały się, biegając po promenadzie, a zapach morza mieszał się z aromatem kawy i lawendy.

Siedzieliśmy w milczeniu, chłonąc ten moment wszystkimi zmysłami. To była idealna kropka nad „i” tego dnia – dnia, w którym dotknęliśmy historii, ale też poczuliśmy pulsujące tu i teraz życie.
Split – Dzień 2 – Błękitna Odyseja – Skaczemy po Wyspach!
Drugi dzień postanowiliśmy przeznaczyć na spełnienie jednego z naszych największych podróżniczych marzeń – rejs po najpiękniejszych wyspach Dalmacji. Chcieliśmy zobaczyć jak najwięcej w jeden dzień, a logistyka na własną rękę byłaby karkołomna, dlatego zdecydowaliśmy się na zorganizowaną wycieczkę szybką łodzią motorową. I to była najlepsza decyzja!
Nasza błękitna odyseja wyglądała następująco.
Błękitna Jaskinia (wyspa Biševo):
Absolutny hit i gwóźdź programu. Po dopłynięciu na miejsce przesiadamy się do małych łódek, które wpływają do jaskini przez niewielki otwór. A w środku… magia! Woda podświetlona przez słońce wpadające podwodnym tunelem świeci tak nierealnym, kobaltowym blaskiem, że trudno uwierzyć własnym oczom. Coś niesamowitego! Jest to również idealne miejsce na zaręczyny.



Ważna informacja: Bilet wstępu do jaskini jest dodatkowo płatny. Warto też wiedzieć, że przy złej pogodzie (zbyt dużych falach) jaskinia bywa zamknięta – organizator ma wtedy plan B!
Komiža (wyspa Vis)
Po emocjach w jaskini zacumowaliśmy w porcie Komižy. To stare, rybackie miasteczko, gdzie czas płynie wolniej. Idealne miejsce na drugie śniadanie, pyszną kawę i krótki spacer po porcie. Chwila wytchnienia w przepięknej scenerii.


Spacerując wzdłuż portu, trudno nie zauważyć, że Komiža ma w sobie coś filmowego. Kamienne domy z zielonymi okiennicami, wąskie uliczki pełne kwiatów, słońce odbijające się w spokojnej wodzie – wszystko wygląda jak gotowy plan zdjęciowy. I rzeczywiście – to właśnie tutaj, na wyspie Vis, kręcono sceny do filmu „Mamma Mia! Here We Go Again”.


Zatoka Stiniva (wyspa Vis)
Jedna z najpiękniejszych i najsłynniejszych plaż Europy. Podpłynęliśmy do niej od strony morza, co pozwoliło w pełni docenić jej majestat – ukryta za potężnym skalnym klifem z wąskim przejściem. Dla chętnych był też czas na orzeźwiającą kąpiel w krystalicznie czystej wodzie.
Wyspa Budikovac
Po chwili rejsu dotarliśmy do wyspy Budikovac – małej, niemal bezludnej perełki w okolicach Visu. To właśnie tutaj nasza łódź zarzuciła kotwicę na dłużej, w samym sercu Błękitnej Laguny. Woda miała kolor tak intensywny, że trudno było uwierzyć, iż to wciąż Adriatyk – turkus mieszał się z błękitem, a dno widać było jak przez szkło.


Był czas na snorkeling, kąpiele i totalny relaks. Każdy znalazł chwilę dla siebie – jedni pływali, inni odpoczywali na plaży, chłonąc spokój i słońce. Gdy my zanurzyliśmy głowy pod wodę, ukazał się zupełnie inny świat – ławice kolorowych rybek, gra światła na kamieniach i cisza, która uspokaja bardziej niż cokolwiek innego. To było niesamowite doznanie, jak zanurzenie w błękitnym snie, z którego wcale nie chciało się wracać.

Hvar – słoneczna perła Adriatyku
Kulminacja naszej morskiej wycieczki i najdłuższy przystanek. Hvar przywitał nas zapachem lawendy, gwarą portu i błyskiem białych jachtów odbijających słońce. Mieliśmy tu dla siebie trzy godziny, więc postawiliśmy na klasykę: pyszny obiad w jednej z portowych knajpek i… wspinaczkę na górującą nad miastem twierdzę Fortica!
Samo miasto Hvar urzeka od pierwszych chwil. Kamienne domy o czerwonych dachach, wąskie uliczki pełne kawiarenek i ten południowy luz, który sprawia, że od razu chce się zwolnić tempo. To jedno z najbardziej słonecznych miejsc w całej Chorwacji – słońce świeci tu ponad 2700 godzin w roku! Nic dziwnego, że od lat przyciąga żeglarzy, artystów i marzycieli z całego świata.


Po obiedzie i krótkim spacerze ruszyliśmy w górę – ścieżką prowadzącą na Forticę, zwaną też Tvrdavą Španjolą. Twierdza została zbudowana w XVI wieku, by chronić miasto przed piratami i najazdami Turków. Po drodze mijaliśmy gaje oliwne, zapach ziół mieszał się z morską bryzą, a z każdym krokiem panorama stawała się coraz szersza.
Kiedy dotarliśmy na szczyt, oddech zamarł nam w piersiach. Widok z góry był nagrodą za każdy krok pod górę. Z murów Forticy rozciągała się zapierająca dech panorama – port, stare miasto i rozsypane w błękicie Wyspy Paklińskie, jakby ktoś rozsiał po morzu szmaragdowe perełki. W dole słychać było ciche dzwony i gwar turystów, ale tu, na górze, panowały spokój i przyjemna bryza.

Po zejściu z twierdzy usiedliśmy jeszcze na lodach przy promenadzie, obserwując życie portu. Jachty odbijały od brzegu, mewy krążyły nad głowami, a my po prostu chłonęliśmy ten moment. Hvar ma w sobie coś wyjątkowego – połączenie elegancji, historii i wakacyjnego luzu. To miejsce, do którego chce się wracać, choćby tylko myślami.
Wróciliśmy do Splitu późnym wieczorem – trochę zmęczeni, ale naładowani niesamowitymi widokami i energią na kolejny miesiąc. Czy warto było spędzić cały dzień na łodzi? 1000 razy tak!
Informacje praktyczne
- Parking w Splicie: Parkowanie w centrum graniczy z cudem. Najlepszym rozwiązaniem są duże, płatne parkingi publiczne zlokalizowane kilka/kilkanaście minut spacerem od murów starego miasta. Ceny są wyższe im bliżej centrum. Nasz patent to znalezienie noclegu z zapewnionym miejscem parkingowym.
- Wycieczka na wyspy: Zdecydowanie polecamy rezerwację online, zwłaszcza w szczycie sezonu. Całkowity koszt to cena wycieczki (ok. 100-120 EUR/os) + bilet do Błękitnej Jaskini (ok. 18 EUR/os). Co zabrać? Koniecznie ręcznik, strój kąpielowy, krem z filtrem, nakrycie głowy i coś z długim rękawem lub kurtkę przeciwwiatrową – na szybkiej łodzi potrafi porządnie wiać!
- Kiedy jechać? Byliśmy we wrześniu i to był strzał w dziesiątkę! Pogoda wciąż była idealna na plażowanie i kąpiele, a turystów było już zdecydowanie mniej niż w lipcu czy sierpniu.
Split nas zachwycił, ale to nie koniec!
Split okazał się miastem kompletnym. Z jednej strony fascynująca historia i antyczny pałac, w którym toczy się życie, z drugiej – idealna baza wypadowa do odkrywania cudów natury. Odpowiedź na nasze pytanie jest więc prosta: Split jest i wspaniałą bramą na wyspy, i fantastycznym celem samym w sobie.
Ze Splitu ruszyliśmy jeszcze dalej na południe, w stronę… ale o tym opowiemy już w następnym wpisie!

Dodaj komentarz