Kończymy naszą wielką chorwacką przygodę. Po drodze były parki narodowe, senne miasteczka i wyspy skąpane w słońcu. Na sam koniec zostawiliśmy sobie ją – legendę, ikonę, miejsce z pocztówek i plan filmowy. Dubrownik.

Wjeżdżając do miasta, mieliśmy w głowach mieszankę ekscytacji i obaw. Czy miasto tak celebrowane i (nie ukrywajmy) komercyjne, może jeszcze zachwycić autentycznością? Czy nie zostaniemy po prostu wchłonięci przez tłum i czy nasz portfel to przetrwa?
Cóż, Dubrownik okazał się dokładnie taki, jak przewidywaliśmy: oszałamiająco piękny, logistycznie wymagający i piekielnie drogi. Ale czy było warto? O tym za chwilę. Zapraszamy na relację z wielkiego finału naszej podróży po Chorwacji.
Miasto, które kupiło sobie wolność
Dubrownik to miasto, którego historia brzmi jak opowieść o odwadze, sprycie i niezwykłej sile przetrwania. Jego początki sięgają VII wieku, kiedy to rzymscy uchodźcy z pobliskiego Epidaurum (dzisiejszy Cavtat) schronili się na skalistej wysepce, uciekając przed najazdami Awarów i Słowian. Z czasem powstała tu niezależna Republika Raguzy – niewielkie, lecz potężne państwo kupieckie, które w XIV–XVI wieku dorównywało potęgą samej Wenecji. Jej tajemnicą była mądra dyplomacja: mieszkańcy potrafili balansować między silniejszymi sąsiadami, płacąc trybut Imperium Osmańskiemu, by zachować wolność i swobodę handlu. Ragusa słynęła też z innowacyjnych rozwiązań – od jednego z najstarszych w Europie praw ubezpieczeniowych po system kanalizacyjny, który funkcjonuje do dziś w zmodyfikowanej formie.
Katastrofalne trzęsienie ziemi z 1667 roku niemal zmiotło miasto z powierzchni ziemi, ale Dubrownik podniósł się z ruin, a jego kamienne mury znów zabłysły nad Adriatykiem. Koniec republiki przyniosły czasy napoleońskie – w 1806 roku wojska francuskie wkroczyły do miasta, a po Kongresie Wiedeńskim Dubrownik znalazł się pod panowaniem Austrii. Po I wojnie światowej stał się częścią Jugosławii, by w 1991 roku – po dramatycznym oblężeniu – znaleźć się w granicach niepodległej Chorwacji.
Dziś Dubrownik, dumnie wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, zachwyca podróżników z całego świata swoim niepowtarzalnym klimatem. Spacerując po marmurowych uliczkach Starego Miasta, wciąż można poczuć ducha dawnej republiki, w której wolność i niezależność były najcenniejszym skarbem.

Dubrownik – Poradnik przetrwania
Zanim ruszymy na zwiedzanie, chwila brutalnej prawdy. Dubrownik to logistyczny Mount Everest dla zmotoryzowanych turystów.
Noclegi: Są ZNACZNIE droższe niż gdziekolwiek indziej w Chorwacji. Jeśli chcecie spać blisko Starego Miasta, rezerwujcie z wielomiesięcznym wyprzedzeniem.
Parking: To jest prawdziwy dramat. Zapomnijcie o parkowaniu „gdzieś przy ulicy”. Garaże podziemne w okolicy murów mają ceny z kosmosu (mówimy tu o kwotach rzędu kilkudziesięciu złotych za godzinę!). Najlepsza opcja to znaleźć nocleg z zagwarantowanym miejscem parkingowym (nawet jeśli jest dalej) i poruszać się po mieście autobusami lub Uberem.
Kamienie! (Uwaga na wywrotki): To nie żart. Kamienne płyty na Stradunie i bocznych uliczkach przez stulecia zostały wypolerowane na lustro. Są niewiarygodnie śliskie. Po deszczu to istne lodowisko, ale nawet w suchy, słoneczny dzień w klapkach czy sandałach o gładkiej podeszwie można zaliczyć bolesny upadek. Dobre, przyczepne obuwie to absolutna podstawa.
1-Day Dubrovnik Pass: Nasz sposób na oszczędność. Analizowaliśmy to długo i wyszło nam na plus. Karta jest droga, ale bilet na same Mury Miejskie kosztuje prawie tyle samo. Z kartą w cenie mieliśmy dodatkowo m.in. Fort Lovrijenac, Pałac Rektorów, klasztory i (co kluczowe!) darmowe przejazdy autobusami miejskimi przez 24h.
Atrakcje Dobrownika
Po rozwiązaniu logistyki ruszyliśmy na spotkanie z historią. A ta zaczyna się przy monumentalnej Bramie Pile (Pile Gate).
To główne wejście do Starego Miasta, potężny kompleks z mostem zwodzonym i posągiem św. Błażeja, patrona miasta, który wita każdego gościa. Przejście przez ten kamienny tunel to jak przekroczenie portalu czasu. Zgiełk miasta znika, a my wstrzymujemy oddech.


Zaraz za bramą uderza nas widok. Po lewej potężna Wielka Fontanna Onufrego. Ta XV-wieczna budowla z 16 maszkaronami, z których leje się woda, była niegdyś sercem miejskiego wodociągu. Dziś to idealne miejsce spotkań i punkt, by napełnić butelki zimną, pitną wodą.
Przed nami otwiera się ona – Ulica Placa, czyli Stradun. Szeroka na 300 metrów, lśniąca wapienna arteria, która przecina całe Stare Miasto. To serce Dubrownika. Po obu stronach identyczne, barokowe fasady kamienic (pamiętacie trzęsienie ziemi? To efekt ujednoliconej odbudowy). Stradun jest piękny, pełen życia, ale to właśnie tutaj najbardziej czuć, jak śliski jest ten polerowany kamień.
Zamiast iść prosto, szybko uciekamy w lewo, by znaleźć chwilę wytchnienia w Klasztorze i Kościele Franciszkanów. To był strzał w dziesiątkę. Znaleźliśmy tu nie tylko przepiękny, romańsko-gotycki krużganek (idealne miejsce na ucieczkę od słońca), ale też prawdziwą perełkę.

Ciekawostka: W murach klasztoru działa… trzecia najstarsza, nieprzerwanie działająca apteka w Europie! Została założona w 1317 roku. Można tam dziś kupić nowoczesne leki, ale też tradycyjne kremy i nalewki robione według starych receptur.
Korona Dubrownika – Spacer po Murach miejskich
Jeśli mielibyście zrobić w Dubrowniku tylko jedną rzecz, to musi być to. Spacer po murach miejskich to doświadczenie totalne. Bilet (wliczony w nasz Dubrovnik Pass) jest drogi, ale warty każdego eurocenta.


To prawie 2 kilometry fortyfikacji, baszt, twierdz i bastionów. Widoki, jakie się stamtąd roztaczają, są absolutnie hipnotyzujące. Z jednej strony bezkresny Adriatyk i wyspa Lokrum. Z drugiej – morze identycznych, terakotowych dachówek Starego Miasta.
Ciekawostka: Wiele z tych idealnie pomarańczowych dachówek jest stosunkowo nowych. To symbol odbudowy miasta po tragicznym oblężeniu i bombardowaniu w latach 90. XX wieku podczas wojny domowej w Jugosławii. Spacer po murach to też lekcja najnowszej historii.
Wspinając się na najwyższe baszty, czuliśmy się jak strażnicy Raguzy. To stąd widać potęgę tej twierdzy.
Władza, Handel i „Dubrownicki Gibraltar”
Po zejściu z murów ruszyliśmy dalej śladami władców Republiki. Nasz Pass uprawniał do wejścia do Pałacu Rektorów (Knežev Dvor). To dawna siedziba władz i rektora, który… był wybierany tylko na miesiąc!

Ciekawostka: Ten genialny system miał zapobiegać korupcji i gromadzeniu zbyt dużej władzy w jednych rękach. Przez 30 dni rektor mieszkał i pracował w pałacu, ale nie mógł go opuszczać w sprawach prywatnych. Taka złota klatka dla dobra republiki.
Sam pałac to piękna mieszanka gotyku i renesansu, a dziś mieści muzeum.
Stąd już tylko kilka kroków do Starego Portu (Gradska Luka). Kiedyś serce handlowej potęgi Raguzy, dziś malownicza przystań pełna małych łódek, stateczków wycieczkowych i przytulnych knajpek. To idealne miejsce, by usiąść na chwilę, poczuć morską bryzę i poobserwować tętniące życie.

Będąc przy porcie, nie można ominąć fortu, który strzeże go od zewnątrz. Mowa o Forcie Lovrijenac. My jednak zostawiliśmy go sobie na później, bo jest integralną częścią biletów na mury (i naszego Passa).

To „Dubrownicki Gibraltar”, twierdza zbudowana na 37-metrowej skale, broniąca zachodniego wejścia do miasta. To właśnie tu wita nas słynne motto o wolności. Dla fanów „Gry o Tron” – tak, to jest właśnie serialowa Czerwona Twierdza. Widok z niej na mury Starego Miasta jest po prostu powalający.
Lekcja historii, która boli – War Photo Limited
W labiryncie uliczek znaleźliśmy też miejsce, które mocno nami wstrząsnęło – War Photo Limited. To galeria zdjęć poświęcona konfliktom zbrojnym, ze szczególnym uwzględnieniem wojny na Bałkanach i oblężenia Dubrownika. To mocne, brutalne i niezwykle potrzebne uzupełnienie dla pięknych murów i lśniących kamienic. Uświadamia, jak niedawno to rajskie miejsce było piekłem. Warto tam zajrzeć, by złapać pełną perspektywę.


Najpiękniejsze pożegnanie z Chorwacją
Dzień pełen wrażeń postanowiliśmy zakończyć w sposób absolutnie magiczny. Zamiast wjeżdżać na wzgórze Srđ (o czym za chwilę), wybraliśmy inną perspektywę. Chcieliśmy zobaczyć Dubrownik tak, jak widzieli go przez wieki żeglarze – od strony morza.
W Starym Porcie wsiedliśmy na niewielką łódź, by odbyć rejs o zachodzie słońca wokół wyspy Otok Lokrum i murów Starego Miasta.


Gdy słońce zaczęło chylić się ku horyzontowi, mury Dubrownika zapłonęły złotem. Z tej perspektywy widać dopiero, jak niedostępną i genialnie zaprojektowaną twierdzą jest to miasto. Opłynęliśmy zieloną wyspę Lokrum, a gdy wracaliśmy, słońce chowało się za horyzont. Niebo eksplodowało kolorami, a na łodzi zapadła cisza. Patrzyliśmy na oddalającą się, powoli rozświetlającą się „Perłę Adriatyku” i czuliśmy ogromne wzruszenie. To było idealne pożegnanie, nie tylko z tym miastem, ale z całą Chorwacją.


A jeśli masz więcej czasu? (Alternatywy)
My w Dubrowniku mieliśmy tylko jeden, bardzo intensywny dzień. Gdybyśmy mieli więcej czasu, na pewno skorzystalibyśmy z tych trzech opcji:
- Kajaki w Dubrowniku: To musi być hit! Opłynięcie murów i wyspy Lokrum o własnych siłach, z możliwością zatrzymania się w ukrytych grotach i na małych plażach. Widzieliśmy dziesiątki kajakarzy i bardzo im zazdrościliśmy.
- Zejście na ląd na Wyspie Lokrum: My ją tylko opłynęliśmy. To podobno oaza spokoju, rezerwat przyrody z klasztorem benedyktynów, ogrodem botanicznym, „Morzem Martwym” (słone jeziorko) i… swobodnie biegającymi pawiami. Idealne na pół dnia ucieczki od tłumów.
- Wzgórze Srđ (Kolejka): Klasyk nad klasykami. Na górujące nad miastem wzgórze (412 m n.p.m.) wjeżdża kolejka linowa (Gondola). To stamtąd robi się TE słynne, pocztówkowe zdjęcia panoramy Dubrownika. My wybraliśmy rejs, ale ten widok z góry też musi być niesamowity.

Podsumowanie: Czy było warto?
Tysiąc razy tak! Dubrownik jest drogi, bywa męczący i śliski. Ale jego piękno, historia i majestat są absolutnie autentyczne i warte każdej niedogodności. To miasto jest jak forteca strzegąca tysiącletnich opowieści.

Dodaj komentarz