W trakcie planowania podróży na Maderę w naszych głowach kołatała jedna myśl: Półwysep Świętego Wawrzyńca (Ponta de São Lourenço). To miejsce, o którym wspominał każdy przewodnik, każda strona, każde forum. „Obowiązkowy punkt programu!”, „Musisz to zobaczyć!”, „Najpiękniejsze widoki na wyspie!” – echa tych entuzjastycznych rekomendacji towarzyszyły nam na każdym kroku planowania. I szczerze mówiąc, czuliśmy lekką presję. Czy to naprawdę jest aż tak spektakularne, jak wszyscy mówią? Czy sprosta naszym oczekiwaniom? Musieliśmy się przekonać na własnej skórze.
Pochodzenie nazwy Półwyspu Świętego Wawrzyńca
Nazwa półwyspu pochodzi od Świętego Wawrzyńca (São Lourenço) – jednego z wczesnych chrześcijańskich męczenników, diakona Kościoła rzymskiego, który zginął śmiercią męczeńską w III wieku. Dokładne źródło nadania tej nazwy nie jest do końca udokumentowane, ale istnieją dwie główne hipotezy.
Niektóre źródła sugerują, że nazwa może pochodzić od jednego z okrętów, którym przypłynęli pierwsi odkrywcy Madery, noszącego nazwę São Lourenço. Taki sposób nazywania miejsc od nazw statków był dość powszechny.


Druga hipoteza głosi, że półwysep otrzymał nazwę w czasach portugalskich odkryć geograficznych (XV wiek), kiedy to żeglarze nadawali nowym miejscom nazwy świętych. Często były one związane z dniem odkrycia (dzień świętego w kalendarzu liturgicznym) lub osobistym kultem. Możliwe, że żeglarze lub osadnicy nazwali ten przylądek imieniem św. Wawrzyńca z uwagi na jego znaczenie religijne.
Mikroklimat, geologia i botaniczne skarby półwyspu
W przeciwieństwie do bujnej zieleni, która dominuje w większości Madery, Półwysep Świętego Wawrzyńca charakteryzuje się brakiem wysokich drzew. Wynika to z jego półpustynnego mikroklimatu i silnych, wiejących niemal bezustannie wiatrów. To właśnie te warunki stworzyły ten unikalny, surowy krajobraz, który tak bardzo różni się od reszty wyspy.


Choć cała Madera jest pochodzenia wulkanicznego, Ponta de São Lourenço wyróżnia się swoją surowością i budową. Jest zbudowany głównie ze skały bazaltowej, ale występują tu także formacje osadów wapiennych, co jest rzadkością na wulkanicznej wyspie. Co więcej, to miejsce jest prawdziwym skarbcem dla botaników! Spośród 138 gatunków roślin zidentyfikowanych na półwyspie, aż 31 jest endemicznych dla Madery, co oznacza, że występują tylko i wyłącznie w tym miejscu na Ziemi. To czyni go unikalnym ekosystemem i dlatego też jest częścią Parku Przyrody Madery i obszarem chronionym w ramach sieci Natura 2000.
PR 8 – Vereda da Ponta de São Lourenço
Podstawowe informacje – szlak
- Początek szlaku: Baía d’Abra
- Koniec szlaku: Casa do Sardinha
- Dojazd: samochód lub autobus
- Długość szlaku: ok 6 km
- Czas przejścia: 5 h
- Poziom trudności: średni
- Najwyższy punkt: 126 m
- Najniższy punkt: 23 m
- Wstęp: 3 euro
Pierwsze wrażenia – witaj, planeto Mars!
Dotarliśmy na parking wcześnie rano, żeby uniknąć tłumów i największego upału. Samochód ledwo mieścił się między innymi, co tylko utwierdziło nas w przekonaniu, że szlak na Ponta de São Lourenço to jedno z najbardziej popularnych miejsc na Maderze. Wysiadając z auta, od razu poczuliśmy ten specyficzny, surowy klimat wschodniego wybrzeża.


Zamiast soczystej zieleni, do której przyzwyczaiła nas reszta wyspy, powitały nas skaliste, spalone słońcem krajobrazy, które bardziej przypominały Marsa niż Maderę. Dominowały tu odcienie brązu, czerwieni i żółci, gdzieniegdzie przeplatane resztkami suchych traw. Kontrast był uderzający, ale jednocześnie hipnotyzujący.
Ciekawostka: Dla fanów kina i seriali, ciekawostką może być fakt, że w 2023 roku Półwysep Świętego Wawrzyńca służył jako jedno z miejsc kręcenia scen do serii „Star Wars: The Acolyte”. Ten pustynny, niemal marsjański krajobraz idealnie pasował do wizji odległych galaktyk, co pokazuje, jak niezwykłe i nieziemskie jest to miejsce w rzeczywistości. To świadczy o jego globalnym uznaniu pod względem walorów krajobrazowych.
Szlak wśród klifów – ocean z dwóch stron
Pierwsze metry szlaku były dość łatwe – szeroka, dobrze utrzymana ścieżka prowadziła lekko w dół, otwierając przed nami zapierające dech w piersiach widoki. Po naszej prawej stronie rozciągał się bezkresny ocean, mieniący się odcieniami turkusu i granatu, rozbijający się o skaliste klify z impetem, który budził respekt. Po lewej natomiast, krajobraz falował, tworząc fantazyjne formacje skalne, rzeźbione przez wiatr i wodę przez miliony lat. Czuliśmy się, jakbyśmy przenieśli się na inną planetę. Ta surowość miała w sobie coś magnetycznego. Brak wysokich drzew sprawiał, że widoczność była niemal nieograniczona, a każdy zakręt odsłaniał nową, równie spektakularną panoramę.


Z każdym krokiem słońce zaczynało grzać coraz mocniej, a cienia było jak na lekarstwo. Szybko zrozumieliśmy, dlaczego tak ważne jest wczesne wyruszenie. Mimo to, widoki były tak porywające, że zapominaliśmy o niewygodach. Aparaty co chwilę szły w ruch – chcieliśmy uchwycić każdą skałę, każdą falę, każdy promyk słońca.


Ukryta plaża
Warto również wspomnieć o ciekawej możliwości zejścia z głównego szlaku PR8 w kierunku zatoki Baía do Abra. W pewnym momencie trasy, tuż po minięciu jednego z punktów widokowych, znajduje się mało oznakowana, lecz wyraźna ścieżka prowadząca w dół na malowniczą, kameralną plażę. To idealne miejsce na krótki odpoczynek w otoczeniu surowych klifów i krystalicznie czystej wody Atlantyku. Choć zejście może być strome i wymagające dobrej przyczepności obuwia, to nagroda w postaci spokojnej zatoki z dala od tłumów jest tego warta.


Kamienne schody i widok za widokiem
Im dalej w głąb półwyspu, tym szlak stawał się bardziej wymagający. Pojawiły się pierwsze strome podejścia i zejścia, często w postaci kamiennych schodów. Ilość tych schodów była naprawdę imponująca! Momentami czuliśmy się, jakbyśmy uczestniczyli w jakimś maratonie po schodach. Ale każda zdobyta wysokość nagradzała nas jeszcze piękniejszymi widokami. Z góry można było podziwiać nie tylko ocean i klify, ale także malutkie wysepki rozsiane na horyzoncie, które wydawały się tańczyć na falach.


Na szlaku mijaliśmy wielu ludzi – pary, rodziny z dziećmi, grupy przyjaciół. Wszyscy dzielili się tą samą ekscytacją i podziwem dla otaczającej ich natury. Mimo tłumu, atmosfera była spokojna i przyjemna. Co jakiś czas natykaliśmy się na małe punkty widokowe, gdzie można było usiąść na chwilę, złapać oddech i po prostu chłonąć otoczenie. To właśnie tam, siedząc na ciepłych skałach i patrząc w bezkres oceanu, czuliśmy, że jesteśmy dokładnie tam, gdzie powinniśmy być.
Oaza pośrodku niczego – Casa do Sardinha
Po około dwóch godzinach wędrówki, kiedy zaczęliśmy już odczuwać zmęczenie i pragnienie, dotarliśmy do Casa do Sardinha – małej, klimatycznej kawiarni położonej niemal na końcu półwyspu. To miejsce to prawdziwa oaza! Zbudowane z naturalnych materiałów, idealnie wtapia się w otoczenie. Tam wreszcie mogliśmy uzupełnić zapasy wody i schronić się na chwilę przed słońcem. Widok z tarasu kawiarni był nie do opisania. Siedząc tam, czuliśmy, że pokonaliśmy kawał drogi, a nagroda w postaci takiego widoku i chwili relaksu była warta każdego wysiłku.


Dla osób, które po pokonaniu szlaku Vereda da Ponta de São Lourenço (PR8) mają jeszcze ochotę na aktywny wypoczynek, ciekawą opcją jest wypożyczenie kajaka przy Cais do Sardinha, u ujścia zatoki. To doskonała okazja, by zobaczyć półwysep z innej perspektywy i odkryć ukryte zatoczki oraz klifowe formacje skalne od strony wody. Kajakowa wycieczka po spokojnej zatoce to świetne uzupełnienie trekkingu – pozwala odpocząć mięśniom nóg, a jednocześnie nadal cieszyć się kontaktem z naturą i spektakularnymi widokami.
Ostatnia prosta – wspinaczka na Miradouro da Ponta do Furado
Po odpoczynku w Casa do Sardinha czekała nas ostatnia, najbardziej stroma wspinaczka na Miradouro da Ponta do Furado. Ścieżka była wąska i kamienista, a podejście naprawdę wymagające. Ale wiedzieliśmy, że na szczycie czeka na nas nagroda – najpiękniejsze widoki na całym szlaku.


Krok za krokiem, pokonywaliśmy kolejne metry. Pot lał się strumieniami, ale motywacja rosła z każdym zdobytym metrem. Wreszcie, po kolejnych 30-40 minutach wspinaczki, dotarliśmy na sam szczyt. I wtedy… wtedy po prostu zaniemówiliśmy. Widok z Miradouro da Ponta do Furado był absolutnie spektakularny. Przed nami rozciągał się bezkresny ocean, a w oddali majaczyły skaliste wysepki, które wydawały się dryfować po wodzie. Z tej wysokości widać było cały półwysep, jego surowość i piękno w pełnej krasie. Czuło się wiatr we włosach, zapach soli w powietrzu i ogromną przestrzeń.



To był moment czystej euforii. Siedzieliśmy na szczycie przez długi czas, chłonąc widoki, robiąc zdjęcia i po prostu ciesząc się chwilą. Wszystkie trudy wędrówki zniknęły w jednej chwili, zastąpione poczuciem spełnienia i zachwytu. Z tej perspektywy krajobraz wydawał się jeszcze bardziej majestatyczny, a my czuliśmy się malutcy w obliczu tak ogromnej i dzikiej natury.
Droga powrotna – inne spojrzenie na te same miejsca
Droga powrotna, choć tą samą trasą, oferowała zupełnie nowe perspektywy. Słońce stało już wyżej, rzucając inne cienie i wydobywając z krajobrazu nowe barwy. Zmęczenie dawało się we znaki, ale wiedzieliśmy już, czego się spodziewać, więc podejścia i zejścia były nieco łatwiejsze psychicznie. Zwracaliśmy uwagę na detale, które umknęły nam w drodze na szczyt – niezwykłe kształty skał, małe kępki odpornej roślinności, cieniutkie ścieżki prowadzące do ukrytych zatoczek.


Podczas schodzenia z Miradouro da Ponta do Furado, z każdym krokiem, krajobraz zmieniał się, odsłaniając kolejne jego warstwy. Z góry widać było ścieżkę, która wiła się niczym wąż, prowadząc nas z powrotem.
Powrót na parking zajął nam około dwóch godzin. Kiedy dotarliśmy do samochodu, byliśmy wykończeni, ale szczęśliwi. Nogi bolały, ale serca były pełne wrażeń. To była jedna z tych wędrówek, które zostają w pamięci na długo.
Praktyczne porady
Jeśli planujecie własną wyprawę na Ponta de São Lourenço – oto nasze wskazówki:
- Wyrusz wcześnie – najlepiej przed 9:00. Tłumy i słońce mogą mocno dać się we znaki.
- Dużo wody – min. 1,5–2 litry na osobę. W cieniu jest tylko Casa do Sardinha.
- Porządne buty – najlepiej trekkingowe. Kamienie i schody robią swoje.
- Nakrycie głowy i krem z filtrem – absolutny must-have.
- Przekąski energetyczne – dodadzą sił na trasie.

Podsumowanie
Półwysep Świętego Wawrzyńca to miejsce, które każdy, kto odwiedza Maderę, powinien zobaczyć. To zupełnie inna odsłona wyspy, surowa, dzika i niezwykle piękna. Mimo zmęczenia i potu, każdy krok był tego wart. To była przygoda, która nauczyła nas pokory wobec natury i pokazała, że nawet w najbardziej spalonej słońcem krainie można znaleźć niesamowite piękno.
Jeśli więc zastanawiacie się, czy warto wybrać się na ten szlak, nasza odpowiedź brzmi: ZDECYDOWANIE TAK! Przygotujcie się na wysiłek, ale w zamian dostaniecie niezapomniane widoki i poczucie spełnienia. To jedno z tych miejsc, które na długo pozostają w sercu i do którego z pewnością jeszcze wrócimy.
A jakie są Wasze ulubione szlaki na Maderze? Może macie jakieś inne porady dotyczące Ponta de São Lourenço? Dajcie znać w komentarzach!
Dodaj komentarz